wtorek, 11 maja 2010

Chińszczyzna po mojemu

Kilka ciężkich dni za nami. Tyle czasu i energii pochłonęły medykalia, że odsypiam drugi dzień i wciąż wyspać się nie mogę. Przynajmniej w tym roku nie tylko spałam, ale na dodatek w domu. Chociaż jestem prawie pewna, że nie byłoby to takie łatwe, gdybym nie mieszkała dwie ulice dalej.

W czwartek pogoda nas bardzo zawiodła. W rezultacie nie dałam rady pójść na popołudniową konferencję, chociaż bardzo chciałam. Wyścig łóżek się udał jak najbardziej. Mamy nowych zwycięzców. Biały dzień dla mieszkańców Gdańska usytuowany był bliżej Motławy, przez co niesamowicie nas przewiało. Najbardziej było mi szkoda mojego Męża, którego namówiłam, aby nam pomógł. Biedaczek siedział najbliżej rzeki, narażony na najsilniejszy i najzimniejszy wiatr i udzielał porad lekarskich. Rozgrzewaliśmy się gorącą czekoladą na mleku z miodem. (chociaż nie o tym dzisiaj) Jednak tak naprawdę poczułam ciepło dopiero jakieś 7 godzin po powrocie do domu.

Byłam pewna, że w piątek długa noc przede mną. Dlatego wiedziałam, że muszę zjeść coś dużego i sycącego, aby starczyło mi na całą noc. I szczerze mówiąc bardzo się przydało, ponieważ większość energii straciłam na użeranie się z PO, który poczuł nagły przypływ władzy i w ciągu kilku chwil złamał większość postanowień i ustaleń, które całą grupą, z nim włącznie, poczyniliśmy w środę. Nie wspomnę już o tych niemiłych komentarzach za moimi plecami. Nie wiem, czy on naprawdę myśli, że się nie dowiem? Przykro mi - ściany mają uszy.

W czasie Otrzęsin i Medykaliów najbardziej mnie wkurza, gdy USS przesiaduje w biurze. Do tej pory miało to podłoże czysto techniczne - ci co siedzą w biurze nic nie robią, lenią się, a w zamian życzą sobie kuponów na piwo. Poza tym moi poprzednicy nauczyli mnie, że przesiadywanie w biurze w czasie takich imprez nie powinno mieć miejsca i już. Zbyt duże jest wtedy prawdopodobieństwo, że zrobi się tam melina, a to nie jest na miejscu. W tym roku jednak bardziej martwiłam się tym, że nie było minuty nawet, aby ktoś tam nie siedział, a sprzęty na dość pokaźną sumkę wciąż są spisane na mnie. Oczywiście dlatego, że cały miesiąc to było za mało, aby poczuć się odpowiedzialnie i załatwić wszelkie formalności związane z przejęciem mojego stanowiska. Ach nie... zapomniałam! Pierw trzeba by umówić się z osobą ustępującą, skoro na odpowiednim zebraniu się nie stawiło. No ale to najwyraźniej też jest zbyt wiele.

Zbyt duża dygresja. Pokazuje zresztą bardzo wyraźnie, jak bardzo zachowanie PO jest nieodpowiednie i wyprowadza mnie z równowagi. O stresach związanych z dniem koncertowym napiszę przy okazji rozważań zupowych. Dzisiaj mam przyjemność podzielić się z Wami moją chińszczyzną. Pierw chciałam zrobić tonę udek i mieć po kilka na każdy dzień. Ale będąc w sklepie doszłam do wniosku, że na wszystkie dni będzie kalafiorowa, a na piątek chińszczyzna po mojemu. Inspiracją byli sąsiedzi, którym przy okazji też robiłam zakupy.

W szufladzie od kilku miesięcy leżał makaron ryżowy i właśnie przyszedł moment, aby go wykorzystać. Kupiłam dwie mrożone mieszanki chińskie. Tylko i wyłącznie dlatego, że nie miałam zbyt wiele czasu na siedzenie w kuchni. Ale nawet te mieszanki musiałam urozmaicić po swojemu. Inaczej nie byłabym sobą.

Dokupiłam opakowanie suszonych grzybów chińskich. Pierw je namoczyłam w ciepłej wodzie, później gotowałam przez 15 minut. Uważajcie, bo te grzyby bardzo pęcznieją. Nagle z jednego małego opakowania suszonych grzybów zrobił mi się wielki gar. A co za tym idzie, moja chińszczyzna była bardziej grzybowa niż chińska.

Do grzybów dodałam pokrojoną na małe kawałki pierś kurczaka. Moczyłam ją wcześniej w jasnym sosie sojowym. Na patelni podlałam jeszcze trochę. Dodałam dwie mrożone mieszanki i wszystko pięknie wymieszałam. Każda mieszanka była innej firmy, co uważam wyszło na zdrowie mojej potrawie. Zawierały kilka bardzo kolorowych składników, a jedna z nich posiadała już sos. Wg mnie był jednak słaby, bo w ogóle go nie poczułam. Musiałam wszystko doprawiać po swojemu. Trochę pieprzu i sosu sojowego. Wydaje mi się, że tak było dobrze.

Jeśli kiedyś będziecie chcieli zrobić całą chińszczyznę po swojemu nie można zapomnieć o strąkach zielonego groszku, pędach bambusa, grzybach. Ponadto dajemy marchewkę, kurczaka i inne warzywa, które mamy aktualnie pod ręką. Muszę niestety zaznaczyć, że akurat na chińszczyźnie nie znam się w ogóle i wszystko robię na oko i wyczucie. Być może w jakimś Waszym komentarzu dowiem się, że czegoś się nie używa, albo używa się inaczej. Za wszelkie wskazówki będę wdzięczna.

Do mieszanki grzybowo-piersiowo-warzywnej zrobiłam makaron ryżowy. Ma bardzo prosty sposób przygotowania. Na tradycyjny makaron czekamy minimum 7 minut. Przygotowanie ryżowego trwa kilka minut. Po prostu zalewamy go wrzątkiem na 3 minuty. Nie gotujemy. Odcedzamy. I gotowe. A smakuje wyśmienicie. I nie tak mdło, jak zwykły makaron. Tylko ja dodałam do wody odrobinkę soli. Taka już jestem.

Podajemy w miskach lub na talerzach. Wedle uznania. Na makaron nakładamy porcję przygotowanej mieszanki warzywnej. Niektórzy dodatkowo polewają sosem sojowym. Jedząc posługujemy się oczywiście pałeczkami. Do tej pory jadałam w taki sposób jedynie sushi. Muszę przyznać, że nawet nam się to udało pokonać makaron.

Jestem prawie pewna, że brakowało mi czegoś. Jakiejś przyprawy, albo czegoś innego. Wydaje mi się tak dlatego, że dla mnie to danie smakowało całkiem zwyczajnie. Po prostu warzywa z makaronem. Każdy ze smaków  był mi wcześniej znany i nie stanowił dla mnie o specyficzności tej potrawy. Nie we wszystkim jestem dobra, jak widać. Tym weselej będzie się uczyć czegoś nowego i podnosić sobie poprzeczkę. Mam na półce książkę o potrawach chińskich. Zaczęłam ją czytać. Być może za jakiś czas przygotuję coś bardziej chińskiego.

CHIŃSZCZYZNA PO MOJEMU:
2 paczki mrożonych warzyw na chińszczyznę
100 g suszonych grzybów Mun
1 pierś kurczaka (podwójna)
sos sojowy jasny
1 op. makaronu ryżowego
sól do smaku

3 komentarze:

  1. marchew kroimy w cienkie paseczki. wzdłuż. podobnie wiekszosc warzyw, a to w zwiazku z łatwiejszym posługiwaniem się pałeczkami.
    Warto dodać odrobine kurkumy (ale nie przesadz). No i do kurczaka curry. ale to raczej przy czystym ryżu. czy taksamo przy makaronie? pojecia nie mam.
    Zapewne i tak smakowało. :D
    Buśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że Ty będziesz wiedział wszystko. Zapisane i zapamiętane. W przyszłości będę się do rad stosować ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. curry - bleeee - to nie dla mnie, O sensei ;) po kilku miesiącach spędzonych w GB na myśl o curry robi mi się słabo :?
    z całą resztą jestem w stanie się pogodzić ;)

    OdpowiedzUsuń