Już trzeci dzień nie mogę się wyspać po medykaliach. Codziennie nastawiam sobie budzik na 8.30, ale przez sen przestawiam go co dziesięć minut. I tak aż do 11tej. Kto jeszcze z Was tak miewa? Na facebook'u komentarze ograniczyłyby się do "Zenek Iksiński lubi to!". Jutro muszę się zebrać w sobie i wstać o czasie, bo trzeba trochę wziąć się do roboty.
Najtrudniejszym medykaliowym dniem był chyba dzień koncertowy. Chociaż w czwartek strasznie przemarzliśmy, a w piątek długo musieliśmy być na nogach, to jednak w sobotę musieliśmy być najwcześniej i najwięcej trzeba było ogarnąć. W ciągu tych kilku godzin trzeba było dogodzić wielu ludziom i pogodzić najróżniejsze prace. Co chwilę z Pauliną powtarzałyśmy "gdzie jest ten cholerny PO", aby przejął chociaż część obowiązków. Jak się okazało przyszedł na gotowe, a 90% czasu spędził w biurze przed komputerem. Jak się okazało oglądając z kolegami mecz. Heh... dość odpowiedzialny organizator, prawda? Gdy zostały mu przekazane niektóre obowiązki, dzielnie rozdzielał je między dziewczęta i... dalej gnił przed komputerem. Nastąpił moment, kiedy już nie wytrzymałam i trochę nakrzyczałam. Niestety przy okazji oberwało się kilku całkiem niewinnym osobom. Sama bym przyjęła myślenie "skoro PO się leni przed komputerem, to znaczy, że można".
Jest kilka osób, które należy wyróżnić orderem, za ich zaangażowanie i dokładność oraz sumienność w wykonywaniu zadań. Jestem z nich szalenie dumna i na podsumowującym spotkaniu będę je wychwalać pod niebiosa. Zdaje się, że będzie to moje ostatnie zebranie, bo na chwilę obecną nie mam już siły dłużej patrzeć jak samorząd marnieje w oczach. Powątpiewam trochę, że coś się zmieni, chociaż nie ukrywam, iż pokładam nadzieję w niektórych członkach.
Oczywiście dzień koncertowy nie mógł się obejść bez potyczek i opóźnień. Pierwszą przeszkodą, aby rozpocząć o czasie były wozy ze stołówki, którym studenci z akademików zastawili wejścia na dolnym parkingu, przez co musieli wjechać na ogrodzony przez nas teren. To było pierwsze. Następnym opóźnieniem były problemy żołądkowe jednego z zespołów. Tutaj mój Mąż-lekarz wykazał się swoją doskonałością i znalazł sposób, który mógł pomóc. Marianna niczym błyskawica skoczyła do apteki. Szczerze mówiąc trwało to mniej więcej tyle co wyskoczyć do sklepu na przeciwko po bułki. Nie wiem ile miała na liczniku, ale naprawdę dała czadu. Laury zebrał człowiek, który wręczył zespołowi cudowne tabletki, a prawdziwi bohaterowie "pozostali niewymienieni w czołówce". Ostatnim opóźnieniem była nasza gwiazda, która stroiła się dłużej niż ustawa przewiduje.
Pogodno zespół, który wszyscy znamy z energicznych i skocznych piosenek "pap parara", "uśmiech się" bardzo niemiło nas zaskoczył. W chwili, gdy uzbieraliśmy całkiem ładną publiczność, a obroty w punktach gastronomicznych osiągały zawrotne sumy, kilkoma pierwszymi zdaniami członkowie zespołu tak zrazili do siebie studentów, że w kilka minut ich liczba zmniejszyła się o 1/4. Miałam nadzieję, że jednak ktoś to przypadkiem nagrał i wrzucił na youtube'a, ale niestety. Chociaż z reguły jestem bardzo odporna na szowinistyczne teksty, tym razem poczułam się urażona i nie zostałam nawet na jeden utwór. Wiem, że nie tylko ja była zła, o czym świadczyć mogą kubki z piwem, które automatycznie poleciały na scenę oraz reszta dziewcząt organizatorek, które po prostu zamknęły się razem z nami w Medyku na małe tete a tete z zespołem grającym wcześniej. Moim zdaniem w stronę kobiet poleciały tzw. treści obraźliwe. Jak później wielokrotnie powtarzali członkowie zespołu grali dla mężczyzn. Pech chciał, że na naszej uczelni zdecydowana większość to panie. Jeszcze smutniejszy był fakt, że im dłużej Pogodno grało tym więcej ludzi opuszczało naszą imprezę i nawet obroty dość znacznie spadły. Żeby było gorzej skoczna przesympatyczna muzyka zamieniła się w darcie kotów. Uczciwie mogę powiedzieć, że w tym roku Pogodno "dało dupy".
W myśl zasady Ania głodna, Ania zła w piątek przed White Fartuchem zrobiłam dla nas zupę na kilka dni. Chociaż pogo była raczej dołująca i niesłoneczna, zapragnęłam typowo wiosennej zupy. W kończy mamy już maj. Kalafiorową lubię najbardziej na kurzych skrzydełkach. Naprawdę uwielbiam wyjadać rozpadające się już skrzydełka prosto z zupy. Z każdej zupy, ale wiosenna kalafiorowa bije na głowę wszystko. Kiedyś bardziej lubiłam mięso z pomidorowej, ale z czasem moje upodobania ulegają zmianom. Dla niezwariowanych ludzi wystarczająca ilość skrzydełek na zupę to 4. I tak właśnie zaczęłam kalafiorową tym razem. Skrzydełka muszą być wcześniej umyte i oskubane z wszelkich piór. Czy Wy również pożeracie skrzydełka pozostawiając jedynie kosteczki? W sensie razem ze skórą? Jami! Ja uwielbiam skórę. Mój Mąż nie lubi aż tak bardzo, więc się uzupełniamy i ja mam zawsze więcej.
Woda ze skrzydełkami, solą i pieprzem musi zawszeć. Jeśli na powierzchni pojawi się "szuma", trzeba ją zebrać łyżką i dopiero wtedy pozwolić na dalsze gotowanie. W przeciwnym razie w zupie pojawią się dziwne szare farfocle, których nikt nie lubi. Mi kojarzą się one z przedszkolem. Tam zawsze zupa miała takie świństwo, żadne z dzieci nie chciało tego jeść, więc, jak to w przedszkolu bywa, rzucaliśmy się tymi zupowymi śmieciami. Domyślacie się pewnie, że panie były zachwycone. Próbowały nas powstrzymać, ale zawsze któraś dostała rykoszetem.
Do gotującego się już dłużej wywaru wrzucamy umytego i porozrywanego na mniejsze kawałki kalafiora. Kalafior pochodzi z Cypru, chociaż jest podgatunkiem kapusty kreteńskiej. Jako warzywo uprawne był znany już w starożytnym Rzymie i Grecji, a do Polski przywiozła go Bona. Jest idealnym składnikiem diet, ponieważ nie jest wysoko kaloryczny, za to jest kopalnią składników wartościowych. Tutaj mogłabym pewnie wpisać 1/3 pierwiastków Tablicy Mendelejewa, dodatkowo witaminy K, C, z grupy B, wszystkie poza 12tką... Mogłabym wymieniać bez końca. Prawda jest jednak taka, że w mojej zupie kalafiorowej tych wszystkich składników już dawno nie ma. Bo ja lubię rozgotowanego kalafiora. Czasem zostawiam sobie część i wrzucam pod koniec gotowania, aby jednak zjeść odrobinę tych dobroci.
Do zupy wiosennej dodajemy jeszcze młode ziemniaki i marchewkę. Ponieważ wiosna jeszcze się na dobre nie zaczęła musiałam poratować się sprowadzaną młodą marchewką oraz ziemniaczkami Potatkami, o których już wcześniej wiele pisałam. Pokrojone w nieregularne kawałki dodajemy do zupy i gotujemy przez jakieś 20 minut. Wrzucamy również niepokrojony korzeń pietruszki, chyba, że lubicie czuć ją pod zębami, oraz por. Pod koniec gotowania dodajemy pocięte nożyczkami natkę pietruszki oraz koperek.
A już zupełnie na koniec dodajemy kubeczek śmietany do zup i sosów. Jeśli nie lubicie pływających w zupie białych grudek śmietany, polecam wcześniej rozrobić ją z odrobiną zupy i dopiero potem wlać do garnka. Tak przygotowaną zupę podajemy w głębokim talerzu. Koniecznie nakładamy też skrzydełko. Posypujemy jeszcze świeżą pietruszką.
Ważne jest, aby jeszcze przed podaniem spróbować zupę organoleptycznie i w razie potrzeby dodać odrobinę soli i pieprzu. Oczywiście wg uznania. Ja czasem dodaję trochę Vegety.
Jeśli uważacie, że zupa jest zbyt gęsta, dolejcie jeszcze wody. To zdecydowanie jest rada dla moich rodziców. Ja lubię zupy, w których stoi łyżka.
WIOSENNA ZUPA KALAFIOROWA:
4 skrzydełka kurze
2 łyżeczki soli
szczypta pieprzu
ok. 3 litry wody
1 cały kalafior (obrany z liści, poszarpany na kawałki)
1 kg młodych ziemniaków
4 młode marchewki
1 korzeń pietruszki
por
2 pęczki natki pietruszki (ilości wg uznania)
2 pęczki liści kopru (ilości wg uznania)
400 g śmietany do zup
Gdy zamkniesz oczy jedząc tą zupę, momentalnie przeniesiesz się w wiosenny dzień. Słońce będzie świeciło prosto w oczy i całe ciało ogarnie ciepło. Zupa jest prosta do wykonania i jeśli chcesz poprzez żołądek wprawić czyjeś serce w szybsze bicie, gorąco polecam nawet niedoświadczonym kucharzom.
Niestety moje zdjęcia wyszły bardzo nieostre. Mój aparat ma problem z robieniem zdjęć w dzień i gdy jest jasno. Chociaż jest aparatem cyfrowym, prześwietla zdjęcia jak na kliszy. Próbowałam już wszystkich ustawień, ale wciąż nic się nie zmienia. Właśnie dlatego marzę o porządnym aparacie. Ale to wydatek na czasy, gdy początkujący lekarze nie będą tak marnie zarabiać. Tymczasem umieszczam zdjęcie przedstawiające zupę najbardziej zbliżoną wyglądem do mojej.
Życzę smacznego!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Młode ziemniaki rządzą ;) a kalafior pyszny jest też na surowo jako przekąska
OdpowiedzUsuńTeraz nie mogę się doczekać polskich prawdziwych pomidorów - to dopiero będzie zupa mmmm ;D