Słoneczny dzień i pierwszy w tym roku aż tak ciepły, zainspirował mnie, do odrobinę wiosennego rozpieszczenia Męża. Odrobinę, bo w tej kwestii stać mnie na więcej. Wiosna otwiera dla mnie ogromny wachlarz możliwości. Świeże warzywa, owoce zaczynają częściej gościć na talerzu. Smakują intensywniej i tak prawdziwie. Nie ma nic gorszego niż napompowany chemią pomidor. A za prawdziwym pomidorem tęsknię niesamowicie. Potrawy stają się o wiele bardziej bogate w kolory, przez co cieszą nie tylko smakiem, ale i widokiem. Dzisiaj zupełnie przez przypadek wpadłam na nowy dla mnie pomysł urozmaicenia placków ziemniaczanych.
Samo przygotowywanie było bardzo przyjemne. Nie dość, że goszczące w mojej kuchni słońce zmuszało do uśmiechu, to przy okazji mogłam prowadzić dziwną konwersację z ulubionymi sąsiadami. Dziwną, bo oni wygrzewali się siedząc na swoim balkonie piętro niżej. Mimo odległości słyszeliśmy się całkiem dobrze i tym razem byli pierwszymi ofiarami próbującymi mojego eksperymentu.
Takie naprawdę dobre placki nauczyłam się robić od babci, mamy mojego taty. Zawsze robi je dla mnie specjalnie. W prawdzie nie wiem czemu najlepsze wychodzą na tych starych patelniach, ale ja na swojej ikeowej też sobie nieźle radzę. Zupełnie nieskromnie powiem, że zwykle spotykam się z komplementami w kierunku placków i już nie jedna osoba próbowała się u mnie w tej dziedzinie podszkolić. Aż ciekawa jestem jak idzie moim "uczniom".
Babcia tarła zawsze ziemniaki na standardowej tarce. Na tych dziwacznych oczkach, co wyglądają, jak mikro ślady po kulach. Próbowałam placków ze wszystkich oczek i z przykrością stwierdzam, że najlepsze są z tej właśnie strony tarki. Tylko że ziemniaki ściera się trochę dłużej i trudniej niż na pozostałych okach. Ja od kilku miesięcy wyręczam się pewnym robotem, który najwredniejszą robotę odwala za mnie. Thermomixa dostaliśmy w prezencie ślubnym od mamy chrzestnej Adama. Pamiętajcie Drogie Panie, że w ślubie poza samym ślubem, pięknymi zdjęciami, przymiarkami i emocjami z tym związanymi, najfajniejsze są prezenty. Ale takie na zasadzie kto co wymyśli. Oczywiście fajnie jest mieć kontrolę nad tym, co nowego znajdzie się wśród naszego dorobku, ale ta niewiedza i ta ciekawość... Ach! naprawdę polecam zdać się na gości. Byliśmy jednak bardzo zaskoczeni, że nikt nie wpadł na pomysł żelazka! Byliśmy przekonani, iż tego będzie z pięć. Tymczasem sami musieliśmy sobie potem sprawić taki zakup.
My dorobiliśmy się kilku niesamowitych rzeczy. Często takich, których sami byśmy sobie nie zafundowali, a teraz zdają świetnie egzamin. Do tych właśnie należał Thermomix. Nie tak łatwo dostępny na naszym rynku sprzęt, za całkiem niemałą kwotę. Ale jak już się go ma, życie staje się prostsze. Nagle okazuje się, że nie musisz kupować masła, bo w ciągu kilku minut można zrobić je samemu. A wyrabianie ciasta już w ogóle nie jest problemem. Zobaczycie, jak będę robić pierogi...
A więc ja obrane ziemniaki i cebule wrzucam do robota i ustawiam program nr 5 na 25 sekund. I właśnie wtedy wychodzą dokładnie takie jak tarte na tych dziwacznych oczkach. Powtarzam: 25 sekund. Czyż to nie jest cudowne!? Ziemniaczaną masę solimy i pieprzymy do smaku, dodajemy jajka oraz mąkę i mieszamy. O! Właśnie tyle trwało dzisiaj przygotowanie surowej masy na placki ziemniaczane.
A teraz chwila dla mojej inwencji. Dzisiaj do masy dodałam podsmażony na patelni słonecznik. Pomysł ten wpadł mi do głowy zupełnie niespodziewanie, gdy rzuciłam okiem na ławę, gdzie w misce zostało jeszcze trochę pestek po wieczornej wizycie "Wojtków". Trzeba dodać dużo słonecznika, mniej więcej 1/3 objętości masy, albo i więcej. Smażymy na patelni z obu stron, na dość głębokim oleju. Oczywiście nie tak głębokim, jak do pączków, czy faworków. Po prostu zadbajmy o to, aby miało się na czym smażyć.
PLACKI ZIEMNIACZANE ZE SŁONECZNIKIEM
1,5 kg ziemniaków (nie młodych)
2 duże cebule
3-4 świeże jajka
ok. 1,5 szklanki mąki
0,5 kg pestek słonecznika (podsmażonego na patelni)
Sól, pieprz
Podczas smażenia wydobywa się niesamowity odprężający aromat słonecznika. I od razu przypominają się nastoletnie czasy spędzone na dłubaniu słonecznika podczas bycia "na dworze" z kolegami. Słonecznik kupowało się na pęczki, a pani z biblioteki wściekała się, bo musiała codziennie zamiatać łupiny sprzed wejścia.
Chociaż placki same w sobie smakują wybornie, moim zdaniem za żadne skarby świata nie powinno się ich jeść "na sucho". No chyba, że po kilku godzinach, gdy są już zimne i podkrada się po jednym przechodząc przez kuchnię. Przydałaby się chociaż najzwyklejsza śmietana. Moim zdaniem placki najlepiej smakują z twarożkiem specjalnie przygotowanym i urozmaiconym.
Najlepiej jest użyć twarogu takiego prosto ze wsi. Jeśli takich możliwości brak, delikatnością i smakiem najbardziej zbliżone są niestety tzw. serki wiejskie. Takie w pudełeczkach małe serowe granulki z bardzo rzadką śmietanką. Do tego dodajemy byle jak pokrojony szczypiorek, rzodkiewkę, a gdy już wszystkie świeże warzywa pojawią się na rynku, koniecznie dodać ogórka i pomidora. Sekret jest taki, że trzeba zadbać, aby to nie twarożek stanowił bazę, a żeby były to warzywa. Trochę soli, pieprzu i śmietany i twarożek jest gotowy. Ja zwykle nakładam go na placka jak na kanapkę i dopiero wtedy pochłaniam ze smakiem. Spróbujcie kiedyś, połączenie smaków jest po prostu nieziemskie. I jeszcze te różnice konsystencji... Miękki placek, chrupiąca rzodkiewka, serowaty twarożek, rozpływająca się w ustach śmietana. Jami!!
TWAROŻEK DO PLACKÓW ZIEMNIACZANYCH:
200 g serka wiejskiego lub twarogu półtłustego
2 pęczki rzodkiewek
1 pęczek szczypioru
100 ml śmietany 18%
Sól, pieprz
Można, a nawet trzeba dodać zielonego ogórka oraz pomidory (wszystko nieregularnie pokrojone)
Taki wspaniały słoneczny dzień i wyśmienity obiad mogły spieprzyć nierozniesione zaproszenia na medykaliowy bankiet. Który zresztą odbędzie się za dwa dni, czyli rychło w czas. Dodatkowo ogólne lenistwo, nieróbstwo i kompletny brak poczucia odpowiedzialności z jakim po raz kolejny zmierzyłam się w biurze. Na pewnym etapie prac tak porażający zawód na ludziach, którym powierzasz kilkudziesięciotysięczne zadania i ufasz, nie wywołuje już rozczarowania, złości ani zirytowania. W tych chwilach jedyne na co masz siłę to wybiec z płaczem. A rozczarowania, to ja już właściwie dawno nie odczuwam. Częściej mam w głowie myśli w stylu "ach no tak, tego można się było spodziewać". I żeby było jasne, nie mam tu na myśli wszystkich. Ale ci najaktywniejsi mieli okazję już usłyszeć ode mnie, jak bardzo zadowolona jestem z ich pracy.
Gdy rezygnowałam ze stanowiska, najbardziej bolał mnie fakt, że muszę posunąć się do tak drastycznego kroku, aby duch ubiegłych pracy medykaliów, którym większość z nich mnie wręcz zauroczyła, na nowo zagościł w USSie. Mam szczerą nadzieję, że miganie się od roboty i nie wywiązywanie się ze swoich zadań, przestaną być chlebem powszednim. Przez tych kilka lat samorząd stał się dla mnie moim małym dzieckiem i serce mi się kroi, gdy widzę, że wyrasta na nieudacznika.
Trudno też było nawoływać do pracy i stawiać do pionu jedyne pięć osób, które stawiły się na ważnym zebraniu. Akurat tych pięć, do których pracy nie można mieć zastrzeżeń. Tą współpracę będę wspominać bardzo miło. Te wszystkie nocne maile i telefony, byle tylko wykonać coś najlepiej jak się da. Te szczere wypowiedzi "Ania no nie wiem jak to zrobić, możesz pomóc?" Będę tęsknić za merytorycznymi dyskusjami, rozsądnymi wnioskami i pomysłami na przyszłość. Ale takimi, które się zaraz potem realizuje. A nie tylko wypowiada. Jak śmiesznie słuchało się dzisiaj podniosłych apeli i wypowiedzi z ust, które jako ostatnie powinny je wypowiadać. Które zawiodły na całej linii wtedy, gdy potrzebowałam tego najbardziej. I to apeli, które powtarzałam wielokrotnie, lecz mało kto wziął je do serca.
Dla samorządu będzie to bardzo ciężki okres. I z całego serca chcę z nimi to przetrwać i udźwignąć. Tylko ten brak szacunku, z którym spotykam się na prawie każdym kroku, jedynie mnie zniechęca i podminowuje. Moja bajka o prężnie działającej grupie, mój sen zamienił się w koszmar. Jest mi po prostu ciężko i przykro. Nie mogę dłużej na to patrzeć i tak wyszło, że sama muszę się napraszać, aby móc następcy przekazać niezbędną wiedzę, bo przez ten miesiąc skontaktował się chyba z każdym, tylko nie z osobą, po której przejął obowiązki. To komu ja mam przekazać, że preliminarz należy oddać lada dzień? Komu mam przekazać szczegóły dotyczące spraw finansowych i organizacyjnych?
Mogłabym się od potężne piwo założyć, że gdybym dzisiaj nie wymogła wreszcie spotkania w tej sprawie, nie odbyłoby się nigdy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
placki są genialne, ale prawdziwym rarytasem jest ten tajemniczy twarożek - nawet sam wymiata bez dwóch zdań ;)
OdpowiedzUsuń