piątek, 23 kwietnia 2010

Leniwe spaghetti z sosem z torebki

Dawno nie mieliśmy z Mężem takiego dnia, żebyśmy mijali się w drzwiach. Dosłownie. Zwykle spotykaliśmy się najpóźniej w porze obiadowej w domu. Najwyżej później jeszcze trzeba było gdzieś wyjść. Na jakieś zebranie, fakultet czy coś. Dzisiaj mijaliśmy się cały czas. Gdy Adam wychodził, ja jeszcze spałam (ale nie zapomniał Żonie karteczki na dzień dobry napisać ;P), gdy szedł do domu, ja siedziałam na komisji. Zalegałam w rektoracie, że minęłam się z nim na klatce, kiedy jechał na próbę zespołu. A jak wrócił, ja wychodziłam na zebranie w biurze... na komfortową godzinę 20tą.

W takie "zaganiane" dni nie ma czasu na wymyślanie obiadów. Najszybsze w takich chwilach są jajka, albo makarony. Adam jest od makaronów uzależniony, więc dylematu u nas nigdy nie ma. Najprostszy i najszybszy przepis na obiad to spaghetti z sosem z worka. Gotujemy makaron. Może być jakikolwiek, chociaż ja mam swoje ulubione firmy. Smakuje mi Malma, albo PrimoGusto. Już od dłuższego czasu innego nie jadłam.



W osobnym garnuszku do zimnej wody wrzucamy proszek, dodajemy olej i mieszamy co jakiś czas aż do zagotowania. Jeszcze kilka minut pogotować nie niewielkim ogniu czy mocy i obiad gotowy. Jeśli chodzi o proszki, to ja najbardziej lubię Knorra, bo nie jest tak bardzo kwaśny. Wiem natomiast, że smaczne są też gotowe sosy w słoikach innych firm. Tak czy siak na czarną godzinę warto mieć coś podobnego w szafce.

Ugotowany makaron polewamy sosem i ścieramy żółty ser. Im więcej tym lepiej. Gotowe do jedzenia. Mniam!

SPAGHETTI Z SOSEM Z WORKA:
400g makaronu spaghetti
2 opakowania sosu Napoli Knorr
500 ml zimnej wody
2 łyżki oleju
starty ser żółty


Jak widzicie, dzisiaj się specjalnie nie popisałam, ale wierzcie mi, że walory smakowe zostały zachowane na odpowiednim poziomie. Musielibyście zobaczyć jak taką zwykłą papką zażera się mój Mąż. Zresztą... spróbujcie sobie wyobrazić Kubusia Puchatka, który z szerokim uśmiechem na buzi objada się miodkiem i gładzi się po brzuszku. Aha! I nie zapomnijcie dodać oblizującego się jęzorka. Tak właśnie wygląda Adaś, gdy mu coś smakuje.

A wiecie co było na kolację? Oczywiście ostatnia porcja sałatki owocowej. Z trochę większą porcją świeżych bananów i dolewką Amaretto. jakie to było pyszne. Musiałam sobie trochę rozpromienić humor. Czuję pewną presję z racji tego, że jest dwa tygodnie przed Medykaliami, a na zebraniu były 4 osoby plus Paulina. Nie mogę uwierzyć, że tak się dzieje, bo w ubiegłym roku tą samą ekipę okrzyknęłam najlepszym zespołem do pracy. Nie wiem, czy te erasmusy już im tak bardzo na mózgownice wjechały, że zapominają o tym, że dobrowolnie podjęli się pewnych obowiązków. Zawsze rozumiałam potrzeby naukowe i zbliżające się kolokwia, ale nie przesadzajmy! O terminie Medykaliów wiedzieli od kilku miesięcy, w grę wchodzi kilkadziesiąt tysięcy złotych, ograniczają nas terminy, czy naprawdę nie można było zaplanować sobie nauki i innych rzeczy tak, aby teraz nie stawiać pod znakiem zapytania odbycia się całej imprezy?!?!

Żeby było śmieszniej dzisiaj dowiedziałam się, że temat specjalizacji najwyraźniej nie był ważny dla samorządu, bo nie był omawiany na zebraniach. Sama jak dziś pamiętam, jak omawiałam tematy poruszane na KWSM, bo tam mówi się o tym częściej niż często. Jeszcze lepiej pamiętam, że ekstremalnie trudno było w ogóle poprowadzić zebranie, bo niektórzy przychodzili chyba na ploty. Kto miał siły mówić o tematach nieustająco aktualnych i ważnych? Zresztą od kiedy ważność sprawy mierzy się częstotliwością jej omawiania na zebraniach? Może być coś bardzo ważnego i można o tym powiedzieć raz. A może być coś mniej poważnego, a można o tym powtarzać w kółko - jak na przykład kiedy w końcu zajmiecie się naprawą drukarek, czy można by utrzymywać porządek w biurze, albo pisać na liście, że nie zamierza się przyjść na zebranie.
Jak zaczynałam pracę w USSie również nie rozmawialiśmy o specjalizacjach i stażach na zebraniach, a jednak gdy przyszło co do czego, potrafiliśmy zmobilizować najlepszy z możliwych składów na wyjazd na taką debatę. Mało tego zdążyłam jeszcze puścić mailing do wszystkich studentów z zapytaniem co sądzą o sprawie i studiowałam każdą odpowiedź jeszcze przed wyjazdem. Ogólnie z tego co mi wiadomo, w regulaminie USSu jest taki zapis mówiący o tym, iż USS powinien reprezentować studentów nie tylko na własnym podwórku, ale również na międzyuczelnianym i ogólnopolskim.

Serce mnie boli jak na to wszystko patrzę. A najfajniejsze jest to, że teraz po porady i pomoc przychodzą członkowie innych organizacji, innych kierunków, ale nie ci z mojego własnego podwórka, którym powierzyłam "przedłużenie tradycji". Wczoraj na przykład pisała do mnie dziewczyna z ratownictwa ze studiów zaocznych, która ma problem z tym, że zajęcia mają odbywać się już w czwartki. Wygląda na to, że około 30 osób będzie musiało zrezygnować albo z pracy albo ze studiów. Poradziłam jej pewne wyjście, ale zobaczymy, co z tego wyniknie. O właśnie! Zapomniałam jej wysłać poprawionego pisma. Upsss

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz