Wywróciłam życie do góry nogami. I wiecie co, czuję się z tym świetnie. Odświeżona, odkurzona i zdecydowanie na swoim miejscu! Oczywiście w sferze prywatnej nie zmieniło się wiele. Wciąż jestem szczęśliwą mężatką i staram się być żoną w najlepszym wydaniu. Zdecydowanie rozpieszczam Męża kulinarnie, co do reszty sam musiałby się wypowiedzieć. No cóż... wrodzona skromność mi nie pozwala ;P
Od początku października chodzę na zajęcia na zdrowiu publicznym. Tak, to już oficjalne. I już z tego miejsca mogę z łatwością stwierdzić, że zajęcia są prowadzone lepiej niż na lekarskim. Nastawione bardziej na to, aby zainteresować nas zagadnieniem. Asystenci opowiadają, rozmawiają, dyskutują. Nie wspomnę już o tym, że w końcu nikt nam nie czyta slajdów, tylko po prostu przekazuje wiedzę. Na lekarskim zajęć nieczytanych było dosłownie kilka i to zwykle wszystkie na tych samych klinikach/katedrach. Co było strasznie denerwujące, bo to samo mogliśmy przeczytać w książce. Tak na szybko przypominają mi się zajęcia na pediatrii, gdzie slajdy dostępne były w extranecie, dostępne dla wszystkich, a lekarze opowiadali nam praktyczne historie dotyczące omawianych zagadnień. Być może dlatego największą miłością pałałam do pediatrii i marzyła mi się ta specjalizacja ;P
W prawdzie na WNoZie nie ma prawie żadnej informacji w extranecie, a te co są straciły ważność nawet dwa lata temu, jednak z zajęć jestem mega zadowolona. Dodatkowo zauważę, że pani w dziekanacie na wszystkie pytania odpowiada "nie wiem", albo " proszę zapytać pana/panią X". Czasami sama mam ochotę usiąść na jej miejscu i odpowiedzieć na chociaż połowę pytań (a kilka odpowiedzi znam), z którymi przychodzą studenci.
Wiecie jakie to fajne, poznawać system opieki zdrowotnej od środka? Z zupełnie innej strony? I to jeszcze w moim przypadku, bo mam dodatkową wiedzę jakby od strony lekarza? Wszystko jest ciekawe. I już ani chwili nie będę wątpić, że zrobiłam dobrze. A dodatkowo kolano czuje się lepiej i coraz więcej chodzę, prolaktyna już prawie unormowana, postępy w doprowadzaniu się do stanu używalności są nawet widoczne. Głowa mi się roi od nowych pomysłów dla mnie, dla kolegów, dla samorządu, czasami nawet samej uczelni, czy całego systemu. Jestem w swoim żywiole i czuję się jak rybka w wodzie. Przynajmniej w tej chwili :)
Rydze są bardzo specyficznymi grzybami. Trudno je znaleźć. Zwykle rosną w młodnikach iglastych. Często też na terenach piaszczystych. Po przekrojeniu wypływa z nich kolorowy płyn. A co najważniejsze są bardzo bardzo smaczne. Wiem, że smażone rydze, to nie jest żadna skomplikowana potrawa. Musiałam jednak napisać, abyście przy szukaniu pomysłów na przekąskę pamiętali o tak prostym, przepysznym daniu.
Rydze trzeba dokładnie umyć i osuszyć. Usmażyć na maśle soląc odrobinę. Zaraz po smażeniu warto ułożyć na papierowym ręczniku, aby odsączyć tłuszcz. Jemy póki ciepłe, ale na zimno też smakują świetnie. Gdy ktoś raz spróbuje, miejsce rydzowe będzie jego ulubioną grzybową miejscówką.
RYDZE SMAŻONE:
rydze
masło do smażenia
sól
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
dobrze, że moja mam tego nie widzi :p
OdpowiedzUsuńBo zaraz by mnie pognała szukać rydzyków!
w sumie to już sam nie wiem, co mnie bardziej cieszy - to, że wracasz do formy i robisz to co lubisz, czy to, że mam codziennie talerz pełen nieziemskich pyszności, tak czy inaczej banan na twarz :D:D:D:D
OdpowiedzUsuń