Piotrek jest wesoły i pocieszny. Robi najfajniejsze miny pod słońcem. Dużo się śmieje i wariuje. Płacze raczej rzadko. Nawet na zdjęciach ciężko złapać grymas inny niż promienny uśmiech. Dwa dni temu cały dzień przemieszczał się po domu i mówił "blablablablablablablabla...". I tak w kółko. Od chwili gdy się obudził, aż do zaśnięcia. Dzisiaj naśladował piłę, albo jakiś niezbyt przyjaźnie brzmiący motor. W nocy siadał, wstawał, kręcił się na bani. Jakież było moje zdziwienie, gdy zorientowałam się, że on wciąż śpi! A na koniec, ululany dla uspokojenia, śpiąc zaczął się śmiać. Każdego dnia przynosi mi mnóstwo radości.
W ciągu weekendu aż się dziwnie czułam śmiejąc się z Piotrkiem. Nie dość, że miałam wrażenie, iż powinnam być w Wałczu, to jeszcze spędzałam miło czas z dzieckiem. Okrutne były wyrzuty sumienia. Swoją drogą, jeśli spotkam kiedyś tego lekarza, co odsyłał tatę do domu, urwę mu głowę. Oj ciężkie to były dni. Zdarzyło się Wam kiedyś bać odebrać telefon. Przez cztery dni odbierałam telefony z Wałcza z sercem w skarpetkach. Naprawdę bardzo się martwiłam. Teraz też się przejmuję, ale moja niedokończona wiedza medyczna pozwala trochę odetchnąć. No i nie ukrywam, że Mąż lekarz w domu też pomaga co nieco zrozumieć i przetrwać.
Mam nadzieję, że tata szybko dojdzie do siebie. Założę się, że go nosi, że nie może pograć w siatkówkę na przykład, albo pójść z psami na spacer. Zawsze był bardzo aktywny. Liczę na to, że dalej tak będzie. Musi tylko wydobrzeć.
Kiedyś gdy się denerwowałam, w kuchni był ciągły ruch. Powstawała potrawa za potrawą. Teraz mam na takie zatapianie się w kuchni mniej czasu. Dużo za to myślałam o gotowaniu. W głowie kłębią się pomysły. Trzeba je tylko zrealizować. Od rozmowy z panią Rektor o krewetkach chciało mi się krewetek. Późniejsza posiadówa na skype z Magdą i Tomkiem, którzy rozpływali się nad australijskimi "pronsami", chęć zamieniła w małą obsesję. Dzisiaj powstały krewetki u nas. Są prze-pysz-ne!
Kupiliśmy kilogram krewetek tygrysich. Wczoraj wieczorem przygotowałam marynatę: do blendera wrzuciłam parę ząbków czosnku, trzy pęczki natki pietruszki, trochę oliwy i sos sojowy. Wszystko razem zmieliłam i już marynata gotowa. Ile czosnku wrzucić, zależy od upodobań zjadaczy. Ja dałam chyba 5 i było w sam raz. Ale wydaje mi się, że jeszcze jeden mógłby zepsuć potrawę.
Krewetki obtoczone w marynacie czekały w lodówce całą noc. Wyciągnęłam je godzinę przed smażeniem, żeby nie były zimne. Na patelnię bez tłuszczu (!) wrzucałam po kilka krewetek. Jedną stronę smażyłam pod przykryciem, następnie przewracałam krewetki na drugą stronę i pozwalałam się im trochę przysmażyć. Zdjęte z patelni były gotowe do jedzenia. Niebo w gębie!
KREWETKI W PIETRUSZCE I CZOSNKU
1 kg krewetek tygrysich (najlepiej już obranych)
5 ząbków czosnku
3 pęczki natki pietruszki
4 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka sosu sojowego
środa, 16 maja 2012
piątek, 4 maja 2012
Sałatka z Mango
Maj rozpoczął się bardzo intensywnie. Prażące słońce, żadnej chmurki na niebie - no... może pomijając dzisiejszy dzień. Mnóstwo zaliczeń, jeszcze więcej nauki, końcówka przeprowadzki. I to wszystko akurat wtedy, gdy nie chce się nic, tylko bawić z dzieckiem, które z dnia na dzień nabywa coraz więcej nowych umiejętności.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze coraz więcej samorządowych spraw. Już wiem, że ciężko mi będzie w przyszłości bez podobnej aktywności. I znając siebie, tą energię spożytkuję w przyszłej ewentualnej pracy na wymyślanie nowych i udoskonalanie starych projektów.
Dzisiaj samorząd wygląda zupełnie inaczej, niż za czasów, gdy zaczynałam. Są inne zwyczaje, inne rzeczy są ważne, inne sprawy są priorytetowe. Kultura pracy jest zupełnie inna. Ale w sumie dzięki tym właśnie odmiennościom wciąż mogę robić to co lubię, bo akurat do tego sektora działań nie ma zbyt wiele chętnych dusz.
Mimo tych wszystkich odmienności, przez ostatnich parę dni, gdy zachodzę do USSowego biura, mam wrażenie, że czas jakby się cofnął. Obserwuję sobie po cichu działania koordynatorów Medykaliów i nie mogę wyjść z podziwu. I chociaż kocham Paulinę, myślę, iż fakt, że jej nie ma wyszedł na dobre moim kolegom. Ze świadomością, że muszą całe Medykalia zorganizować sami, bardzo szybko dojrzeli. Ten prjekt jest przygotowany bardzo dobrze. A ta wczorajsza lista kto zasłużył na identyfikator i przywileje, a kto nie sprawiła, że nie mogę wyjść z podziwu. Brakowało mi tego w ubiegłym roku, a w tym roku z przyjemnością obserwuję ich pracę z boku. Wciąż uważam, że dałoby się znaleźć więcej sponsorów, ale wiem z kolei, że niektórzy naprawdę intensywnie zajęli się nawet tym, tylko mało która firma chce inwestować w jakieś tam Medykalia GUMedu. Zwłaszcza w obliczu zbliżających się imprez EURO.
W każdym razie zapraszamy na Medykalia 2012 :)
Mąż parę miesięcy temu pokazał mi co to jest mango. Wiem, to może śmieszne, że nigdy wcześniej go nie jadłam. Przez ostatnie miesiące nadrabiam i jem mango bardzo dużo. Chociaż najlepsze jest "mango po prostu", pomyślałam sobie, żeby zrobić do łososia mangową sałatkę. Jest bajecznie prosta i pyszna!
Pierw trzeba obrać i pokroić mango na kawałki najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Wrzucamy je do mieszanki sałat. Są dostępne praktycznie w każdym sklepie. Ja najbardziej lubię sałaty z rukolą. I pomyśleć, że kiedyś rukoli nie znosiłam. Po ciąży smaki potrafią się diametralnie zmienić.
Mieszamy sałaty z mango i przygotowujemy sosik. Do naczynia wlewamy sok z 1 cytryny, sok z 1 limonki i 2 łyżki syropu klonowego. Dodałam jeszcze 1 łyżkę "Golden syrup", aby było coś gęstszego. Zamiast tego można dodać lejącego miodu. Wszystko dokładnie mieszamy. Powinien wyjść słodko-kwaśny sos, którym polewamy sałatkę. Dokładnie mieszamy.
Na koniec posypujemy prażonym na patelni słonecznikiem w ilości wg upodobań.
Sałatka z mango nadaje się na śniadanie, do obiadu, na kolację, do grilla i pewnie jeszcze wiele wiele innych...
SAŁATKA Z MANGO:
4 średnie mango
mieszanka sałat (1 paczka)
SOS SŁODKO-KWAŚNY:
sok z 1 cytryny
sok z 1 limonki
2 łyżki syropu klonowego
1 łyżka Golden syrup
słonecznik łuskany
Subskrybuj:
Posty (Atom)