poniedziałek, 19 marca 2012

Łosoś... po prostu... atlantycki

Oj bardzo długo mnie nie było. Ciąża dla mojego żołądka była istną torturą, ale każdy inny aspekt tego okresu wspominam bardzo przyjemnie. Mały Piotrek urodził się 18go września 2011 i wiecie co... wcale nie był taki mały ;P Zdrowy, mięsisty chłopak, jak ostatnio ktoś na wieśbuku napisał, aż chciałoby się go zjeść.

Wracając do jedzenia, uzbierałam malutki katalog ze zdjęciami pyszności, które towarzyszyły mi w ciąży i przez pierwsze pół roku macierzyństwa. (O tak! Piotrek wczoraj skończył 6 miesięcy!) Mimo iż w nowym mieszkaniu, wynajmowanym oczywiście, kuchnia jest chyba najniewygodniejszą z jaką miałam do czynienia w życiu, jakoś staram się czasem dopieścić nasze brzuchy. Trochę moje smaki zmieniły się po porodzie. Dlatego cieszę się, że już mamy wiosnę i warzywno-owocowy misz-masz wrócił do sklepów. I co najważniejsze, że mój ulubiony ryneczek znowu działa pełną parą! Dodatkowo Adaś z jednej z tej popołudniowej pracy przywozi mi przepyszne jajka od "kury, co w kupie grzebała" ;P Dodatkowo odkryliśmy Makro, co uratowało nasz domowy budżet, a razem z Makro... łososia! Ale o tym za chwilę...

Chciałam jeszcze wtrącić, dosyć nieśmiało, apel do przyszłych młodych mam, które nie mają jeszcze doświadczenia, wiedzy, czy czegokolwiek... Przez całą ciążę tzw. Otoczenie będzie wpychać Wam do głowy, że razem z przyjściem na świat dziecka, kończy się życie. To nie jest prawda! Więc nie dajcie się zwariować i zastraszyć. Cieszcie się ciążą, a potem delektujcie się każdym dniem następnym. Oczywiście, nie zamierzam powiedzieć, że bycie rodzicem to pryszcz na tyłku. To masakrycznie odpowiedzialne "zadanie" i wymaga niejednego poświęcenia. Ale, wierzcie mi, że wszystko da się pogodzić: i potrzeby dziecka i potrzeby Wasze - rodziców, marzenia dziecka i Wasze marzenia. Chociaż o marzeniach Piotrka nie mogę jeszcze zbyt obiektywnie powiedzieć, gdyż póki co, ograniczają się do czystej pieluchy i cycusia. W każdym razie na pewno nie raz staniecie przed dylematem i pewnie z tysiące razy będziecie się zastanawiać, jak możecie zapewnić bezpieczeństwo Waszemu maluchowi, gdy nie ma Was w domu, czy po prostu przy nim. Będziecie musiały wykrzesać z siebie wiele zaufania do innych. Na początku będzie to bardzo trudne, ale w końcu i to stanie się możliwe. I chyba ważne potem, aby nie stracić czujności - nie wiem, bo tej części wciąż się uczę.

Nie będę też ukrywać, że wszystko powyższe zależy od wielkiego wielkiego JEŚLI. Otóż dla przykładu: jeśli będziecie mogły polegać na partnerach, będziecie nawet miały czas na zadbanie o samą siebie. Jeśli pozwolą na to środki, będziecie mogły pozwolić sobie na nianię. (W naszym przypadku babcie są wciąż aktywne i stosunkowo daleko) Jeśli znajdziecie dobrą nianię, to może nawet uda Wam się dokończyć studia, albo wrócić w niewielkim wymiarze godzinowym do pracy. Piszę "w niewielkim", bo z doświadczenia już wiem, że wyjście z domu, gdy ma się tam niemowlaka, jest o wiele trudniejsze dla mam niż samych dzieci. Jeśli od początku wprowadzicie jakieś zasady czy odpowiednie działania, dziecko będzie przesypiało noce, a dni będą jako tako uporządkowane i niesamowicie przyjemne. Tylko nie mówię o wypisaniu na kartce zasad, do których ma się stosować dzieciaczek. Zróbcie jako tako ramowy program co, jak i gdzie, wejdzie Wam to w nawyk i unikniecie być może niektórych problemów. Jaki Wam podać przykład, abyście trochę zrozumiały o co mi chodzi, ja na przykład uparłam się, żeby w miarę spokojnie przy dziecku przeżywać jego kolki. Psycholog pewnie nazwałby to "neutralizowaniem zagrożenia". Trudne, ale możliwe. Albo żeby rodzice nie kłócili się przy dziecku. Wymyśliłam sobie również, żeby Piotrek miał taki ramowy program dnia. Nie oznacza to życia pod zegarek, ale jednak zwracanie uwagi na to, aby te "pory" za bardzo się nie rozjeżdżały. No i żeby kolejność była raczej taka sama. To są takie rzeczy, które intuicyjnie sobie postanowiłam. Jest ich więcej, ale nie o tym ma być ten wpis. Po prostu dążyłam do tego, aby Wam powiedzieć, że macierzyństwo jest super i nie dajcie się zwariować!

Aha! I karmienie "na żądanie" wg mnie nie oznacza, że dziecko ma non stop wisieć na cycku.

Wielokrotnie jadałam wcześniej łososia, ostatnio najczęściej wędzonego, albo surowego w sushi. Ale gdy Adaś pierwszy raz przywiózł do domu łososia atlantyckiego, zakochałam się w tym smaku. Piękne czerwono-pomarańczowe, soczyste mięso, gruba wartościowa skórka. Ach mniam! Próbowałam usmażyć tego łososia na patelni, ale jest dość gruby i naprawdę dużo czasu potrzebuje, zanim dojdzie w środku. Za to na zewnątrz zdąży się już trochę wysuszyć. Dlatego najlepiej jest użyć piekarnika. 20-30 minut w takim rozgrzanym do 180°C.


Najwspanialszy jest sam w sobie. Po prostu kawałek szerokości 10-15cm delikatnie osolonego i popieprzonego łososia kładziemy na folię aluminiową, czy do jakiegoś niewysokiego naczynia żaroodpornego (ja ostatnio używam pokrywki). Tylko pamiętamy, aby skórka była do góry. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika i czekamy! Im krócej będzie się piekł, tym bardziej soczyste będzie mięso. Ale każdemu wg potrzeb.


Do takiego łososia z chrupiącą skórką można podać wszystko! W prawdzie z owocami jeszcze nie próbowałam, ale najróżniejsze opcje warzywne już wykorzystałam. Było nawet puree z zielonego groszku :) Polecam! Ryby są zdrowe! Przypuszczam, że nawet niejedna dieta nie zabroniłaby takiego rarytasu.


ŁOSOŚ ATLANTYCKI:
0,5 kg filetów z łososia atlantyckiego
sól
pieprz